Nasi dzielni bohaterowie – pamiętamy!

"I tak w wodę się chyląc na przemian

Popłyniemy nieostrożnie

w zapomnienie
Tylko płakać będą na ziemi
Pozostawione przez nas cienie"

K.K. Baczyński Pioseneczka

Styczeń 1944, rozpoczyna się piąty rok wojny, nierówna szarpanina z Niemcami trwa, powoli wykrwawiają się po obu stronach niewidzialnego, ale dobrze wyczuwalnego frontu: tutejsi twardzi jak bryła ziemi Kaszubi i oni, Niemcy traktujący miejscowych z góry i jakby zdziwieni, że wyrósł im ruch oporu właśnie tu, między Gdańskiem a niemieckim już Strzebielinem.


Tymczasem mozolnie zbierano siły i co rusz gniewny pazur „Gryfa Pomorskiego” uderza to w niemieckie posterunki żandarmerii, a to w lotnisko strzebielińskie , to znów obrywa lotny patrol gdzieś na trasie między Leśniewem a Puckiem. Gryfi szpon uderza z siłą - precyzyjnie i szybko. Chłopcy wyłaniają się jak z porannej mgły i każda sekunda jest działaniem. Natychmiast padają ranni i zabici, błysk granatu i płoną posterunki. Żołnierze „Gryfa” wycofują się, odwrót jest szybki i sprawny. Koniec akcji. Wieści o tych zdarzeniach rozchodzą się wśród miejscowych błyskawicznie. Gada się o tym po domach, na podwórzach i pod kościołem. Ludzie wiedzą i pomagają „Gryfitom”, podrzucają jedzenie, czasami ukrywają po stodołach jakąś broń czy ludzi.
Bernard Michałka już w 1940 roku wstępuje do konspiracyjnej organizacji „Polska żyje” powstałej z inicjatywy ks kanonika Edmunda Roszczynialskiego. Tworzy oddział bojowy „Dysab”specjalizujący się w dywersji i sabotażu przeciwko okupantowi. Z początkowych 10 liczba aktywnych bojowników wzrosła do 24 i w 1942 roku „Polska żyje” zostaje włączona do TOW gryf Pomorski, a Bernard w stopniu podporucznika mianowany zastępcą komendanta. To on wraz z Janem Wojewskim przeprowadzili brawurową akcję na terenie lotniska w Strzebielinie, gdzie uszkodzono 6 samolotów i zdobyto sporo amunicji.
9 stycznia partyzanci z tajnej Organizacji Wojskowej „Gryf Pomorski” Bernard Michałka razem ze swoim bratem Albinem siedzą w leśnym bunkrze niedaleko Kamienicy Królewskiej, gdy niespodziewanie nastąpiła obława. Dwaj pozostali: Stefan Dominik i Jan Kortas wyszli z lasu i zdołali się ukryć w załamaniu komina wśród zabudowań. Tymczasem pierścień obławy zacieśnia się. 120 żandarmów i gestapowców zbliża się do bunkra. Bracia widzą już, że muszą podjąć walkę albo zginą. Mają trochę amunicji i decydują się odpierać ostrzał. Idzie im tak dobrze, że Niemcy byli do końca przekonani, że mają do czynienia z dużą grupą żołnierzy.
Scena jak z filmu: oto dwaj partyzanci bronią się skutecznie otoczeni przez 120 uzbrojonych po zęby hitlerowców. Ściągnęły nawet posiłki, by wzmocnić ostrzał niemiecki. Niemcy zmuszają gospodarza Jana Kwidzińskiego ps. „Wilk”do zejścia do bunkra i nakłonienia tamtych do kapitulacji. Kwidziński jak tylko znalazł się na dole, wezwał do twardej obrony. Akcja trwa jeszcze przez całą noc. Dopiero nad ranem 10 stycznia Niemcy wrzucają do bunkra granat. Huk eksplozji kończy bohaterską obronę „Gniazda Gryfitów”. Kamienie i trochę gliny dopełniają pochówku pokonanych. 33-letni Bernard Michałka ps. „Batory” i Jan Kwidziński ps „Wilk” spoczęli w bunkrze, na polu walki. Nie doczekali końca wojny, który przecież był już tak blisko..
Albin Michałka przeżył. Został ciężko ranny i poddał się Niemcom. Wywieziony do pobliskiego obozu Stutthoff a potem do Mauthausen - Gusen. „Zostałem przez zdradę ujęty przez gestapo” pisze Albin w swoim życiorysie, ale podsumowuje patetycznie: „w 1945 r. Zostałem wyzwolony i wróciłem do ojczyzny”.
Epilog.Cmentarz parafialny w Sierakowicach to ostateczne miejsce spoczynku bohaterów tej historii:
Bernard Michałka i Jan Kwidziński,
partyzanci Gryfa Pomorskiego
polegli w walce z hitlerowcami
10 stycznia 1944 r. w Kamienicy Królewskiej.
Cześć ich pamięci.

N-le historii